Co się ze mną stało? Nie umiem, już być jak inne dziewczyny. W trakcie tego wszystkiego zgubiłam nie tylko jego, ale i siebie. Pozornie funkcjonuje, uśmiecham się, choć wewnątrz umieram, nie potrafię już zawrzeć normalnej znajomości. Nie umiem wyobrazić sobie siebie z kimkolwiek innym, choćby nie wiem jak był idealny.
Poznaje kogoś; przystojny, mądry, mamy o czym rozmawiać, cały wieczór dobrze się bawimy, śmiejemy się, tańczymy. Widzę, że ja też mu się podobam, jest cudownie. Przychodzi czas pożegnania i choć wiem, że on liczy na coś więcej, kończy się na uścisku, a i to przychodzi mi z trudem. Ale on nie rezygnuje, na drugi dzień zaczynają się sms'y, w końcu nawet jakieś spotkanie, naprawdę się dogadujemy, jest super... do czasu. Nadchodzi dzień gdy wreszcie on próbuje przejąć inicjatywę, próbuje chociaż mnie pocałować, jeśli nawet mu się to uda, nie jest to rodzaj pocałunku na jaki liczył. Pada wiadome pytanie i z bólem serca muszę odpowiedzieć 'nie'. Powód? nie umiałabym go pokochać, wiec nie uczciwe było by gdybym się zgodziła.
Nigdy nie przestałam kochać tej jednej osoby, przez co nie potrafię sobie ułożyć życia z nikim innym. Chociaż wiem, że już nic z tego nie będzie, że nowa miłość może być lepsza, że mogłaby to być o wiele zdrowsza relacja, taka jakiej teoretycznie powinnam chcieć, jakiej każdy chce. Może nawet ja trochę chce ale nie umiem. Choćby nie wiem jak chory był układ, który zakończyłam i jak destrukcyjna była tam ta miłość, a właściwie nadal jest destrukcyjna bo choć to koniec, kochać żadne z nas nie przestało, a ja i tak własnie jego chce i tylko jego umiem kochać. Tylko przy nim czułam się w ten sposób, który sprawił mi być może wiele bólu ale i dał tyle szczęścia, że było warto. Z nikim innym nie poczuje się tak samo. Chce znacząc nowy rozdział, ale stary jest wciąż ze mną i nie potrafi zniknąć. Jakaś część mnie nie umie pogodzić się z tym, że to już przeszłość.
Rodzaj miłości, którego nie poparli by rodzice, znajomi, otoczenie, w pewien sposób niewłaściwy. Układ, który gdyby tylko nie dotyczył mnie, uznałabym za chory. Właściwie taki był. Ale to nie było ważne. Co z tego ,że to co było między nami było nienormalne. Liczyło się tylko z kim dzieliłam to uczucie, a własnie z nim byłabym gotowa na wszystko, byle razem. Teraz gdy to koniec mam szanse zastąpić, to czymś bardziej właściwym, czymś co nie budziłoby kontrowersji, nie stworzyłoby tylu problemów, ale po prostu nie umiem. Bo nie liczy się dla mnie jak jest, ani kto to akceptuje, ani ile przez to cierpię, liczy się kto jest obiektem moich uczuć. A nikt choćby nie wiem, jak idealny i pozornie lepszy od niego, nie potrafi go zastąpić.
'Kocha się za nic, nie istnieje żaden powód do miłości'
~Paulo Coelho, Alchemik